Festiwal Szkół Teatralnych w Łodzi to jedno z najważniejszych polskich wydarzeń teatralnych. Dlaczego? Otóż dlatego, że przegląd przedstawień dyplomowych stanowi okazję do poznania aktorek i aktorów w przełomowym momencie ich zawodowego rozwoju. Oglądani przez nas twórcy kończą właśnie edukację w teatralnych uczelniach, ale jednocześnie wkraczają już na ekrany i sceny. Przyglądamy im się zatem w chwili, gdy trochę już widać, co potrafią, ale kiedy jeszcze trudno przewidzieć, jak daleko zaniosą ich szczęśliwe wiatry.
W tym roku mamy okazję uczestniczyć już w czterdziestej edycji tego festiwalu. Po czterech dekadach jego funkcjonowania da się stwierdzić, iż niejednokrotnie dyplomowe role okazywały się zapowiedzią świetnego rozwoju laureatek i laureatów. Jako przykłady można by tu przywołać chociażby nazwiska Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik czy Doroty Segdy, Rafała Królikowskiego czy Zbigniewa Zamachowskiego. Te cztery nazwiska to tylko przykłady, do których dałoby się dodać jeszcze wiele rozpoznawalnych, a niekiedy i bardzo popularnych nazwisk. Ale pomyślmy przy tej okazji, że dzięki FST publiczność miała okazję oglądać setki aktorek i aktorów. Jednym z nich poszczęściło się więcej, innym mniej. Wszystkich połączyło jednak pragnienie uprawiania sztuki aktorskiej.
W interesującą galerię można by też ułożyć nazwiska tych, którym powierzono ocenę spektakli. Znalazły się wśród nich praktyczki teatru takie jak Anna Augustynowicz czy Izabella Cywińska, mistrzowie kina, by przywołać Feliksa Falka, Jerzego Gruzę, Jerzego Kawalerowicza oraz Henryka Klubę, wreszcie najwybitniejsi z polskich krytyków – Jerzy Koenig i Konstanty Puzyna. Z dziejów jury można by ułożyć osobną opowieść. Przypomnijmy, że przez pewien okres istniało jury podwójne (obok "zwykłego" funkcjonowało drugie – studenckie). Dodajmy, że zdarzały się też edycje będące właściwie przeglądami spektakli dyplomowych, niepoddawanych ocenie.
Pomysł stworzenia Festiwalu Szkół Teatralnych pochodzi od Jana Machulskiego, który postanowił przystąpić do jego realizacji po objęciu stanowiska dziekana Wydziału Aktorskiego łódzkiej Szkoły Filmowej. Po czterech dekadach funkcjonowania Festiwalu, zdajemy sobie sprawę, jak genialny był to koncept i cieszymy się z corocznej możliwości spotkania się studentów (a także pedagogów) i obserwowania tendencji artystycznych odbijających się w przedstawieniach dyplomowych. Ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę, jak wielki trud organizacyjny stoi co roku za przygotowaniem przedsięwzięcia, jak wielka to praca, jak liczne musi być grono jej wykonawców.
Długie już dzieje łódzkiego festiwalu można by poddać analizie pod różnymi kątami. Kiedy przeglądam świadectwa jego historii, mam wrażenie, że układa się ona w kolejne dekady. Najwcześniejsza przypadła na końcowe czasy Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Pierwszy FST odbywał się od 20 do 26 maja 1983, a więc już po zawieszeniu, choć jeszcze przed ostatecznym zniesieniem stanu wojennego. Siódma edycja zorganizowana została na początku kwietnia 1989. Jeszcze przed słynnymi wyborami, jeszcze w ostatnich dniach obrad przy Okrągłym Stole. W czasie tych pierwszych lat funkcjonowania festiwalu wśród wystawianych utworów królowała klasyka. W 1983 dyplomanci pokazali spektakle będące inscenizacjami dzieł Williama Shakespeare’a, Carla Goldoniego, Aleksandra Fredry, Władimira Majakowskiego, Bertolta Brechta i Petera Weissa. W kolejnych edycjach na scenach pojawili się również Eurypides, Molière, Fiodor Dostojewski i Anton Czechow, a z autorów polskich Stanisław Wyspiański, Witold Gombrowicz i Sławomir Mrożek. Co interesujące, na trzeci festiwal warszawscy studenci przyjechali ze spektaklem przygotowanym na podstawie musicalu Toma Fotsa Wallera "Złe zachowanie" przygotowanym pod opieką Andrzeja Strzeleckiego, otwierając w ten sposób drogę kolejnym spektaklom muzycznym. W 1989 obok tekstów należących do literackiego kanonu widownia mogła obejrzeć również "Villę dei misteri" Helmuta Kajzara wyreżyserowaną przez Bogusława Kierca, a zagraną przez studentów wrocławskiej filii PWST w Krakowie. Prapremiera tej sztuki odbyła się zaledwie dziesięć lat wcześniej. Studencką inscenizację możemy więc potraktować jako zapowiedź poszerzenia repertuarowego spektrum.
W latach dziewięćdziesiątych nadal królowała klasyka. Coraz częściej jednak sięgano i po sztuki współczesne. W 1993 Marcin Sławiński wraz dyplomantami łódzkiej Szkoły Filmowej pokazał "Zbrodnie serca" Beth Henley. Prawdziwym przełomem jednak wydaje się zaprezentowanie w roku 1999 "Niezidentyfikowanych szczątków ludzkich i prawdziwej natury miłości" Brada Frasera. Ten łódzki dyplom przygotowany pod opieką Jana Maciejowskiego możemy uznać za otworzenie na wydziałach aktorskich drogi dla nowej dramaturgii. Zaznaczyć warto, że odważny wybór tekstu doskonale wpisywał się w przełomowe zmiany zachodzące wówczas w polskim teatrze. W tej też dekadzie obok ocenianych spektakli dyplomowych zaczęły się pojawiać i pozycje pozakonkursowe. W 1997 krakowska PWST zaprezentowała "Babiniec" według opowiadań Czechowa wyreżyserowany zbiorowo pod opieką Mikołaja Grabowskiego.
W kolejnej dekadzie rozwinięto tę praktykę, wykorzystując ją jako okazję do otwarcia się na świat. W 2003 pokazano aż cztery takie przedstawienia przygotowane przez adeptów z Bristolu, Hanoweru, Berlina i Moskwy. Warto zresztą zauważyć, że studenci University of The West of England przyjechali wówczas z inscenizacją "4:48" Sary Kane, autorki uchodzącej za ikonę nowego brutalizmu. Przełomowy okazał się rok 2004, kiedy sztuki autorów współczesnych po raz pierwszy stanowiły większość wśród ocenianych spektakli dyplomowych. Zaznaczyć jednak wypada, że nowy repertuar nie wyparł dramatów należących do literackiego kanonu. W kolejnych latach pozycje klasyczne i zupełnie współczesne były prezentowane obok siebie, stanowiąc okazję do pokazania szerokich możliwości dyplomantów. Uwagę jednak zwraca pojawianie się nowych autorów. W 2005 krakowska PWST pokazała "Zimne dziecko" Mariusa von Mayenburga wyreżyserowane przez Jana Peszka, a rok później po raz pierwszy wśród prezentowanych dyplomów znalazła się adaptacja tekstu Doroty Masłowskiej. Był to "Paw królowej" przygotowany przez studentów z Łodzi pod opieką Łukasza Kosa.
Na przełomie wieków łódzki festiwal zyskał swoistą konkurencję w postaci organizowanego przez warszawską Akademię Teatralną Międzynarodowego Festiwalu Szkół Teatralnych iTSelF. Napisałem "swoistą", bo jednak każde z tych przedsięwzięć ma osobne cele, specyfikę i zakres oddziaływania, toteż ich funkcjonowanie obok siebie wydaje się raczej niekolizyjne. Zwłaszcza, że iTSelF odbywa się rzadziej (w 2019 zorganizowano dopiero jego dziesiątą edycję).
Ostatnia dekada FST wydaje mi się o tyle interesująca, że to właśnie w niej poszerzono formułę Festiwalu, dopuszczając do jego programu przedstawienia dyplomowe wydziałów aktorstwa lalkowego oraz muzycznego (te ostatnie notabene zostały właśnie otworzone we wspomnianej dekadzie). Na tym zresztą nie koniec. Przecież w tym też czasie zdarzało nam się oglądać pokazy dyplomowe aktorstwa tanecznego, jak również przygotowywane w PWSFTviT dyplomy filmowe. Jeżeli zaś chodzi o przedstawienia przywożone przez wydziały dramatyczne, to w przywoływanym okresie przyjęła się na nich zasada, aby reżyserowanie dyplomów powierzać niekoniecznie pedagogom, ale uznanym praktykom spoza uczelni. Pomysł ten okazał się przynosić zarówno dobre, jak i słabsze skutki. Z jednej bowiem strony dyplomanci zyskali możliwość poszerzenia swojego warsztatu o nowe doświadczenia. Z drugiej jednak w przedstawieniach wyreżyserowanych przez twórców z głośnymi nazwiskami nacisk niekiedy bywał położony bardziej na sumaryczną jakość spektaklu, aniżeli na budowanie poszczególnych ról. Znalezienie złotego środka, a więc stworzenie widowiska, które i oczarowałoby publiczność, i stwarzałoby szansę zaprezentowania aktorskich kwalifikacji, częstokroć okazywało się zadaniem niełatwym. Jak już jednak podkreśliłem, trudno byłoby wątpić, że ostatnich kilkanaście lat festiwalu to okres jego rozkwitu, czego dowodem jest liczba prezentowanych spektakli, przyznawanych nagród, a także rozmaitych wydarzeń towarzyszących (dodatkowe pokazy, warsztaty, konferencje i spotkania).
Na początku lat dwudziestych dynamiczny rozwój festiwalu zderzył się z poważnym wyzwaniem w postaci pandemii koronawirusa. Organizatorzy jednak nie skapitulowali i w roku 2020 publiczność mogła obejrzeć dyplomy przynajmniej w formule online. W następnym roku zdecydowano się na pokazy na żywo, ale wydarzenie kolejny już raz zorganizowano jesienią. Tegoroczna, jubileuszowa edycja odbędzie się znów na wiosnę, w czym wszyscy dostrzegamy zapowiedź powrotu do festiwalowej normalności.
Oczywiście festiwal to nie tylko spektakle, ale i to co się dzieje wokół nich: spotkania, rozmowy, czy po prostu atmosfera. W przypadku FST nie mam wątpliwości, że towarzyszy mu młodzieńcza i entuzjastyczna aura, która udziela się i samemu miastu. Sympatyczny to czas, kiedy wśród rozkwitających drzew i krzewów przewijają się przez łódzkie centrum goście z Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Białegostoku i Bytomia. Gdy spieszą, by z Teatru Studyjnego zdążyć do Teatru Nowego. A potem jeszcze na Targową, może na jakieś spotkanie organizowane w Szkole Filmowej, może na rozmowę z młodymi krytykami z Uniwersytetu Łódzkiego…
Na koniec wypada zadać pytanie, co w tym wszystkim wydaje się najważniejsze? I odpowiedź jest prosta: najważniejsze jest spotkanie. Możliwość przebywania razem, cieszenie się artystycznymi efektami i powodzeniami dyplomantów, wspólne oczekiwanie na spektakl.
Patryk Kencki